Bawarska fabryka silników i jej straszliwe konsekwencje – BMW 330iXdrive

Test

Przez całe nasze życie napotykamy rzeczy, o których słyszeliśmy, że są z jakiegoś powodu najlepsze. I że dopóki nie będziemy mieli szansy z nimi obcować, nasza marna egzystencja będzie nie pełna. Wiedzeni instynktem przetrwania, choć częściej chęcią zaimponowania znajomym, wypruwamy sobie flaki po to by zarobić trochę więcej grosza by wejść w posiadanie czegoś wyjątkowego. Wreszcie następuje ta kulminacyjna chwila, gdy to coś stoi zapakowane w karton w naszym salonie, a cała rodzina zbiera się by uczestniczyć w tym natchnionym rytuale. Potem wszyscy z wypiekami na twarzy badają możliwości nabytego cuda, bo przerastają one wszelkie nasze oczekiwania. Tak było zawsze. Japońska elektronika RTV biła na głowę cokolwiek wyprodukowanego za żelazną kurtyną, nie tylko jakością i trwałością, ale także tym że można było ja zaprogramować by nagrała wasz ulubiony serial gdy nie było was w domu. Wyjazd na narty w Alpy, zamiast do Zakopca, gwarantował idealne warunki, brak kolejek i wybór tras bardziej różnorodny od asortymentu w monopolowym na Krupówkach. Zakup „maca“ zamiast „peceta“ wprawia osłupienie niczym kiedyś przełom kopernikański wszystkich tych, którzy w końcu skusili się na komputer ze świecącym jabłkiem. Bo działa, nie zawiesza się i prawie nie ma na niego wirusów. I naprawdę można surfować po internecie, zamiast telepać się parowozem, od stacji do stacji. „Proszę wsiadać, programy zamykać. System operacyjny windows wyrusza w kierunku portalu informacyjnego! Czas dojazdu nieznany“! Podobnie było z samochodami BMW. Jeśli miało trzylitrowy silnik, było pewne że slogan reklamowy marki, „Radość z jazdy“, będzie odzwierciedleniem rzeczywistości. Że jego dźwięk i moc sprawią że będziecie czuli się wyjątkowo, jak w żadnym innym wozie, za każdym razem gdy wdepniecie gaz do dechy.

I tak oto mogę wreszcie przejść płynnie do bohatera dzisiejszego testu czyli BMW 330ix, którym miałem okazję niedawno jeździć. Nim odebrałem auto myślałem sobie – „Tak, to jest to, prawdziwy Bawarczyk z prawdziwym niemieckim sześciocylindrowcem, stara szkoła, klasyka“, mając jeszcze w pamięci poprzednią generację E90. Oczekiwałem przeżyć na miarę wyjęcia z pudełka pierwszego smartfona, albo wycieczki na księżyc. Sprawdziłem dane techniczne na stronie BMW by utwierdzić się w tym przekonaniu i ku mojemu osłupieniu okazało się, że przez pocące się od efektu cieplarnianego pingwiny gdzieś na biegunie, czekająca na mnie 330tka ma tylko 4 cylindry i 2 litry pojemności. Na pocieszenie z turbodoładowaniem. Po ostatním liftingu typoszeregu F30, czyli aktualnej „trójki“ postanowiono uprościć nazewnictwo. Pozbyto się wersji 328, także z dwulitrowym turbo, zastępując ją właśnie 330 z mocą podniesioną o kilka koni do 252. Czyli mocą zbliżoną do starego auta z silnikiem R6. Jako purysta będę marudził na podwyższane co 5 minut normy emisji spalin i spowodowany tym „downsizing“, przez który wszystkie auta brzmią tak samo. Muszę jednak być sprawiedliwy. W prawdziwym świecie korków, śpiących policjantów i wyprzedzania, doładowane jednostki z mniejszą ilością cylindrów są bardziej wydajne. Takie silniki mniej palą, mają lepszą elastyczność a ich eksploatacja jest tańsza – mniej cylindrów to chociażby mniej świec. 330xi z takim silnikiem, gdzie „x“ oznacza napęd na cztery koła, w połączeniu z opcjonalnym, sportowym automatem zmieniającym biegi w oka mgnieniu jest całkiem żwawe. Niestety sporo waży, bo ponad półtorej tony i to czuć. Jeśli chodzi o prowadzenie, to połączenie napędu X, opcjonalnego zawieszenia adaptacyjnego M i 20 calowych kół z szerokimi oponami typu runflat sprawia że samochód jest przyklejony do nawierzchni niczym afisz do tablicy ogłoszeń. Nawet z wyłączonymi systemami wspomagającymi kierowcę. Niestety tylko wtedy gdy droga jest równa. Na poprzecznych nierównościach trzeba mocno trzymać kierownicę bo wyboje są w stanie wyrwać ją z rąk. Prawdziwym dramatem jest jednak wjechanie w dziurę w nawierzchni, studzienkę lub wybój czyli wszystko to czego pełne są nasze drogi. Przeszkoda może być naprawdę mała, a prędkość wyjątkowo niska, a i tak towarzyszy temu wstrząs i hałas, po którym zastanawiacie się jaka część zawieszenia właśnie odpadła i czy nadal macie wszystkie kręgi szyjne. Jest co prawda 5 trybów pracy amortyzatorów do wyboru, ale nawet w ustawieniu „comfort“, są twarde niczym czerstwy chleb z ukrytym w środku pilnikiem.

Wspomniana wyżej sportowa skrzynia steptronik choć wydajna i obniżająca zużycie paliwa, w ogólnym rozrachunku jest – nie bójmy się tego słowa – upierdliwa. Oprócz automatycznego, ma tryb sportowy oraz manualny z użyciem łopatek przy kierownicy lub sekwencyjnego lewarka. Topowy tryb „sport+“ robi wrażenie, bo skrzynia przeciąga silnik aż do czerwonego pola, lub jeśli nie wdusimy gazu do podłogi w optymalnym zakresie momentu obrotowego. Moim zdaniem to jedyny tryb którego ten samochód potrzebuje. Jeśli zdecydujemy się sami przełączać biegi, poczujemy się trochę jak na kursie szydełkowania. Skrzynia ma aż osiem przełożeń, co w praktyce sprawia że non stop będziemy klikać manetkami za kierownicą. Jeśli nie skupimy na tym maksimum uwagi, i co gorsza sięgniemy do iDrive’a lub by zmienić temperaturę dwustrefowej klimy, chcąc szybko zmienić bieg na wyższy, spryskamy sobie przednią szybę. Najbardziej denerwujące ukazało się jednak zawracanie na trzy. Reakcja na przełączenie między wstecznym a drive‘m trwa mniej więcej tyle co epoka brązu. I będzie wkurzać nie tylko was, ale wszystkich innych użytkowników tej wąskiej ulicy, na której postanowicie wykonać ów manewr.

Jeśli chodzi o wnętrze, a zwłaszcza miejsce pracy kierowcy, to mamy tu himalajski szczyt ergonomii. Jest nieźle wyciszone, opcjonalne sportowe, elektryczne fotele z pamięcią są super wygodne i dobrze trzymają. Gruba, regulowana w dwóch płaszczyznach kierownica z czarnego ręcznika jest miła w dotyku i poręczna. Dzięki temu każda osoba znajdzie za nią wygodna pozycję. Na tylnej kanapie też jest nieźle, pod warunkiem, że autem nie podróżuje nikt powyżej 190 cm wzrostu. Jeśli to kierowca, zabraknie miejsca na nogi, jeśli siedzący za nim pasażer, w czasie dłuższej podróży postanowi odrąbać sobie nogi, by zrobić przestrzeń na wyprostowanie szyi.

Auto jest także naszpikowane wszelkiej maści multimediami, które są niezłe. iDrive jest w miarę prosty w obsłudze, podłączenie telefonu przez bluetooth także. Duży ekran nad środkową konsolą jest czytelny. Auto było wyposażone także w drugi ekran na desce rozdzielczej w miejscu konwencjonalnych zegarów, na którym także można odczytywać informacje z iDrive. Ciekawą opcją wydaje się być bezprzewodowa ładowarka do telefonu w podłokietniku. No, chyba że macie starego iphona, który nie ma tej funkcji. Wtedy warto się zastanowić – nowy telefon czy owa ładowarka, bo jej koszt to aż 1791 pln.

Jest też nawigacja, która potrafi być naprawdę irytująca. I to nie dlatego, że trudno ją ustawić. To akurat robi się bardzo łatwo. Jednak gdy tego dokonacie, po czym dojedziecie na miejsce i nie chcecie już dłużej z niej korzystać, jej dezaktywacja będzie zadaniem porównywalnym ze znalezieniem głównego bohatera w książce telefonicznej. Wertowanie kolejnych stron „podmenu“ w poszukiwaniu komendy uciszającej komputerowy głos, który non stop powtarza gdzie już byliście i kiedy macie zawrócić, może wywołać w was podobne uczucia, co Kadafi w Libijczykach spotkanych przy drodze tamtego feralnego poranka.

Ogólnie mam problem z tym samochodem, pewnie dlatego że jest znakiem naszych czasów. Kiedyś kupowało się BMW bo dawało coś więcej. Więcej mocy, więcej cylindrów, więcej frajdy niż inne auta. Było bardziej nastawione na kierowcę. Było w końcu samochodem dla kogoś kto naprawdę lubił prowadzić. Dziś tamte cechy zastąpiono mnóstwem elektro-badziewia, którego jest za dużo i które w codziennej jeździe jest zbędne. No chyba, że lubicie przy piwie robić takimi rzeczami wrażenie na znajomych.

BMW 330ix kosztuje w podstawowej wersji prawie 190 tysięcy złotych. Testowane przeze mnie auto było dopasione za co najmniej 70 tysięcy. Za tą cenę można by oczekiwać samochodu, który jest już gotowy do jazdy, a ustawieniami jego charakterystyki prowadzenia zajęli się wcześniej jajogłowi z Monachium. Rozumiem dołożenie kilku opcji poprawiających komfort czy wygląd, ale to tyle. Reszta jest zbytkiem. Lepiej już dołożyć tą kwotę do mocniejszej wersji 340 z rzędową „szóstką“ twin-turbo. Po za tym za 70 tysięcy można kupić wiele innych dóbr. Telewizor wielkości stołu do ping-ponga, jacht, ziemię na mazurach. Albo starą M3 i cieszyć się „Radością z jazdy“ z czasów gdy nikt jeszcze nie obawiał się że do jego ogrodu wpłynie Kevin Costner ścigany przez skutery wodne.

Co ciekawe tym modelem zainteresowała się ostatnio policja, która zakupiła 140 tych aut, by zamontować w nich wideorejestratory i patrolować polskie drogi. Cena przetargowa policyjnych „beemek“ 330ix wynosiła 198300 złotych, co oznacza, że dodano zaledwie kilka drobiazgów. Samochody są niepozorne, szybsze od większości aut poruszających się po szosach, a bez przeładowania gadżetami na pewno również przyjemniej się nimi jeździ.

Na podsumowanie mam skojarzenie ze świata muzyki. M „trójka“, topowe osiągnięcie wszystkiego co w BMW najlepsze, flagowy model serii 3, niosący w sobie ducha marki, jej historię i przyszłość zarazem jest jak David Bowie. Kompletny artysta, wszechstronny muzyk, świetny biznesmen, ponadczasowa ikona.

330tka ix dopasiona pakietami M, skrzyniami, zawiasami, felgami i roletami jest zaś jak Conchita Wurst. W końcu bez brody i w spodniach śpiewałaby tak samo, nie będąc przy tam aż tak irytująca.