Baba za kierownicą – Definicja wstępna

„Baba za kierownicą” to typowa męska odzywka. Że szowinistyczna? Niech się tym martwią mężczyźni!

„Baba za kierownicą” jest w naszej tradycji kopalnią tematów do opowieści o głupiej, niezorientowanej technologicznie kobiecie, która z samochodem, poruszaniem się nim, a zwłaszcza z parkowaniem, stwarza miliardy sytuacji, które Prawdziwym Kierowcom nie przyszłyby do głowy?

A jaki soczysty męski rechot rozlega się już na samo wspomnienie tego idiomu… aż chce się żyć, mecz obejrzeć, piwko kolejne wychylić w męskim gronie i porechotać jeszcze bardziej soczyście… boli trochę? Taki schematyzm na temat mężczyzn? No… niby troszeczkę, ale boli…

A ja tylko pytam: skoro baby tak fatalnie jeżdżą, to niby dlaczego WSZYSCY ubezpieczyciele, nie tylko w Polsce zresztą, za grupę najwyższego ryzyka uznali mężczyzn w wieku 18-25?…

Nie baby, ale właśnie MĘŻCZYZN? Możecie mi napisać o swoich przemyśleniach na ten temat na priva: ()

Jak znam życie, kobiety także swoje dorzucą. Czekam na całe stado bab za kierownicą, chętnych do podzielenia się swoimi refleksjami. Uwolnijmy razem ocean prawdy! Niech zaleje męski szowinizm! Niech sami sobie zorganizują „miejsca do parkowania dla mężczyzn”, a nie projektują podobne dla kobiet!

Ktoś mnie pewnie zapyta dlaczego daję sobie prawo do bycia Babą za Kierownicą? I dlaczego tak atakuję męskich kierowców?

Bo jestem przekorna? Nie lubię schematów i uważam, że niewiedza prowokuje schematyczne myślenie.

Bo to schematyczne myślenie i walka o miejsce za kierownicą doprowadziła do wielu rozstań, separacji, a nawet rozwodów? Czyli, że problem jest poważny?

Bo ostatnie dwadzieścia lat zawodowego życia spędziłam za kierownica samochodu. Czyli jestem wciąż w trasie, jak jakiś TIR-owiec?…

Bo mam prawo jazdy od 1993 roku. Zdałam ZA PIERWSZYM RAZEM, a uczyłam się jeździć na Polonezie bez wspomagania kierownicy… i zaczęłam jeździć natychmiast po egzaminie, bo w pewnej redakcji byłam reporterką i kierowcą w jednym?…

Bo moja praca polega na sprawnym przemieszczaniu się z miejsca na miejsce samochodem – nie ma wyjścia – trzeba jeździć. Pociągi i autobusy nie wszędzie dojadą…

Bo pochodzę z najbardziej zakorkowanego miasta Polski czyli Wrocławia – a to uczy pokory za kierownicą?

Bo jak trzeba – to robię 30 tysięcy rocznie. Jak trzeba – może być 50 tysięcy. Albo 60! Kto Babie za Kierownicą zabroni?!

Bo uwielbiam parkować tyłem w godzinie szczytu, „na grubość lakieru”, w wąziutkiej uliczce Centrum Krakowa lub Wrocławia i nie peszy mnie to, że wszyscy trąbią, abym się pospieszyła, a taksówkarze z pobliskiego postoju kibicują mi (czyli Babie) bezwstydnie, abym w coś przywaliła… ale nie ma to tamto! Zawsze mi się udaje… te taksówkarskie spojrzenia w bok są potem bezcenne…

Bo mieszkam w Warszawie, a tu trzeba mieć jaja kierowcy, aby przeżyć za kierownicą w trasie i w dodatku nie oszaleć szukając dozwolonego miejsca do parkowania po przybyciu do celu?

Bo przez całe swoje życie kierowcy nie spowodowałam żadnego wypadku ani kolizji?

Bo czasem fantazjuję o tym, aby poprowadzić ciągnik, koparkę albo walec drogowy? Mam tak odkąd pojeździłam autobusem krętą drogą przez las…

Bo nigdy w ciągu roku nie zdarzyło mi się zgromadzić więcej niż 8 punktów karnych.

Bo zapłaciłam w życiu pięć mandatów: jeden za przekroczenie prędkości na autostradzie, dwa za złe parkowanie, dwa za przekroczenie opłaconego czasu parkowania w rodzinnym Wro i jeden w centrum Zurichu (bo nie ustawiłam ze szwajcarską precyzją tzw. „kółeczka parkingowego).

Bo, kiedy na każdej towarzyskiej imprezie w pewnym momencie kobiety gromadzą się z drinkami w kuchni i rozmawiają o dzieciach, facetach, odchudzaniu, roślinach ozdobnych i kosmetykach, a mężczyźni w salonie piją whisky i palą cygara, popisując się silnikami swoich ostatnich pojazdów… to ja siedzę w salonie z panami… nie dla cygar czy whisky (mam słabą głowę i płuca), ale żeby posłuchać i pogadać o samochodach.

Bo zajeździłam w życiu ponad czterdzieści aut i jeszcze je potem korzystnie sprzedałam. Cztery z nich to były wspaniałe, sportowe maszyny, których zazdrościli mi Koledzy, a nieznani faceci na ulicach i autostradach natychmiast próbowali się ze mną ścigać. Zazwyczaj bezskutecznie. Jeden szwajcarski Włoch nawet zajeździł z tego powodu, wysoko w Alpach, swoją Corsę. Ale nie odpuścił Babie! Wolał pójść z dymem męskiego honoru…

Bo w dzieciństwie najbardziej lubiłam spędzać czas z Dziadkiem Stefanem. W podróżach jego nieprawdopodobnymi pojazdami albo w warsztatach, gdzie Dziadek i mechanicy te pojazdy reperowali albo dorabiali do nich części.

Z powyższych powodów – nie pytajcie mnie więcej proszę, dlaczego jestem Babą za Kierownicą, ok.? Jestem i już! I o tym wszystkim, a także tysiącu innych rzeczy związanych z pojazdami w życiu kobiety, będę tu pisać swoje felietony. Zapraszam do wspólnej zabawy i wymiany myśli!

c.d.n.