Rolls Royce. Podobno po Coca Coli to najbardziej rozpoznawalna marka na świecie. Trudno się dziwić. Powstała w 1904 roku i od tamtej pory odpowiada nie tylko za luksusowe pojazdy dla bogaczy. Także za przewagę aliantów nad Luftwaffe i cenę biletów tanich linii gdy chcecie polecieć na wakacje do ciepłych krajów za sprawą legendarnych silników lotniczych. Ikoniczność Rollsów podkreśla symbolika, której nie da się pomylić z niczym innym. Wielka niczym kościelne organy atrapa chłodnicy i wystająca z niej figurka Spirit of Extasy to unikalne atrybuty marki.
Jej wyjątkowość jest tak powszechnie znana, że sama nazwa weszła do potocznego języka by podkreślać wspaniałość, jakość i ekskluzywność. Mówimy „to Rolls Royce wśród czegoś tam…“ i od razu wszyscy wiedzą że to coś tam musi być niesamowite. Jak zatem prezentuje się samochód spod znaku RR w prawdziwym świecie? Oto model Wraith, ze szkocka „widmo“, zawdzięczający swoja nazwę historycznemu modelowi z końca lat 30-tych. Nawet w tym kolorze, który jest raczej skromny, powala swym majestatem i rozmiarem.
Długi i szeroki niczym transatlantyk, mimo że jest dwudrzwiowym coupe. Linia dachu zwęża się ku tyłowi, przez co można dostrzec w nim inspirację dwudrzwiowym Bentleyem z lat 50-tych. Coś w sobie ma, ale pod niektórymi kontami wygląda dziwnie. To nawiązanie podkreśla status auta. Jest to bowiem Rolls którego, podobnie jak Bentleya, prowadzi się samemu, zamiast być wożonym. Głównie dlatego że zajmowanie miejsca z tyłu auta nie jest zbyt proste, przez co odarte z godności, mimo elektrycznie odsuwanych foteli i długich drzwi otwieranych pod prąd. Jak w Syrenie „porywaczce“.Poza tym Wraitha określa się jako najmocniejszego samochód w historii marki. 630 koni i 800Nm na zachętę by zająć miejsce z kierownicą. Czy raczej kołem sterowym. Siedząc za nim mamy przed sobą deskę rozdzielczą wielkości fortepianu, a dopiero dalej rozciąga się maska, niczym bezkresny step niknący za horyzontem. Samochód waży 2,5 tony, a mimo to przyspiesza bez wysiłku, liniowo i w absolutnej ciszy. Komfort jazdy też jest bez zarzutu za sprawą pneumatycznego zawieszenia.To sprawia że czujemy się odcięci od rzeczywistości jak w trakcie lotu wahadłowcem po orbicie okołoziemskiej. Jedynie odczyt instrumentów, wyświetlany przez HUD na przedniej szybie, uzmysławia nam że wciąż jesteśmy na ziemi i wypadałoby jednak zwolnić.
Wnętrze naszpikowano gadżetami niedostępnymi nigdzie indziej. Gwiaździsta podsufitka po której mkną komety czy środkowa konsola o dziwnej fakturze platynowego skrobaka do naczyń sprawiają, że zaczynasz się zastanawiać po co to wszystko? Powiem wam. Po to by zaczarować rzeczywistość.
Po pierwsze od 2003 roku Rolls Royce należy do BMW. A zatem nie ma nic wspólnego ze swoja własną historią – ani z legendarnymi limuzynami, o osiągnięciach w dziedzinie awiacji nie wspominając.
Po drugie ma starszego brata Phantoma, ucieleśnienie luksusu na najwyższym poziomie. Przez co Wraith staje się modelem bazowym. A ponieważ należy do BMW oparto go na serii 7.
A to powoduje wreszcie po trzecie, że skoro jest przerośnięta „siódemką“ z dziwnym tyłem jakoś trzeba usprawiedliwić fakt, że jego cena potrafi przekroczyć 2 miliony złotych. Owszem, płacimy za prestiż marki, ale gdybym wydał taką kwotę na samochód czułbym się trochę rozczarowany. BMW twierdzi że Wraith, podobnie jak Ghost na którym jest oparty, dzieli tylko 20% części z bawarską limuzyną. Rozumiem płytę podłogową czy silnik, ale dlaczego są to również te najbardziej widoczne części. Większość przełączników w kabinie jest identyczna jak w serii 3 zasilanej dieselem. Żywcem z „beemek“ przeniesiono też iDrive, by sterować m.in figurką na szczycie maski.
Mam też momentami zastrzeżenia do jakości. Dużo tu drewna, chromu i skóry, ale już uchwyt na kubki zrobiono ze starej foremki po delicjach. I tu dochodzimy do sedna problemu tego auta. Uchwyt na kubek w Rollsie, choć niewątpliwie przydatny, jest tak samo nie na miejscu co przechwałki o mocy i dramatyzmie.Co się stało z filozofia według której dżentelmeni nie rozmawiają o takich rzeczach, a moc Rolls Royce‘a określa się prostu jako wystarczającą? Na to pytanie też mam gotową odpowiedź. Księgowi z Monachium wywalili ją do kosza na śmieci. Tanio i szybko stworzyli receptę na ostentacyjny monument pychy dla raperów, piłkarzy Ligi Mistrzów i Rosjan w złotych polówkach Ralph Vuitton & Gabbana. Czyli wszystkich tych co bardziej od przywiązania do tradycji cenią sobie przywiązanie kluczyka z podwójną „erką“ do dresów tak żeby wszyscy widzieli. Marketingowy sukces murowany.